Strona:Grający las i inne nowele.djvu/82

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dalej i dalej, odkrywając w swym pochodzie coraz to nowe cuda i dziwy...
A jasna twarz miesiąca uśmiechała się coraz łaskawiej i coraz tajemniczej...
Stare, zmurszałe posągi, z odbitymi członkami, popękane i nieszczęsne, w oświetleniu tem, które zacierało braki, omotując wszystko srebrzystą przędzą czaru i marzenia, zdawały się nabierać życia, ruchu, wyrazu, jak gdyby zaczęła pulsować w ich członkach skrzepła krew. Zdawało się, że trzeba było jeszcze ostatecznego, cudownego słowa zaklęcia, a zejdą ze swych piedestałów i poczną przechadzać się po ścieżkach. A fontanny, wodospady, groty wodne, podziemne strumienie grały coraz głośniejszym, coraz natarczywszym chórem, jakby domagały się cudu w tę dziwną noc...
Zagar na wieży klasztornej tajemniczo i powoli wydzwonił północ. Jeszcze nie przebrzmiał ostatni, jakby ochrypły ze starości głos dzwonu, gdy mały amorek, ten najweselszy z grupy „amores ludentes“ na fryzie, okalającym herby prześwietnego domu Andegaweńskiego, drgnął nagle, jakby przebudzony z długiego snu i, wyciągając swoje drobne członki, zeskoczył lekko