Strona:Grający las i inne nowele.djvu/39

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

długich, rozkosznych wieczorów, ja, p. Ela, no i... Żarski.
Tak Żarski musiał być wszędzie... jakieś fatum rzucało tego człowieka na drogę mego życia... w najważniejszych chwilach zjawiał się najniespodziewaniej przy moim boku, psuł mi moje najcudniejsze plany, rzucał szary, grobowy cień na jasne jutrznie mego szczęścia. Ile razy zaczynało się nawiązywać coś pięknego między mną a kobietą, ile razy pod wpływem poezyi i muzyki jęły się otwierać subtelne pęki uczuć górnych i gwiezdnych — przychodził Żarski, spokojny, zrównoważony, zimny, ze swojem rozumnem, głębokiem, martwem spojrzeniem, z sarkastycznym uśmiechem świadomości złego i dobrego i mroził moje młode, fantastyczne porywy. Jego spłowiałe, wyblakłe oczy zdawały się mówić: „Hola przyjacielu! chciałeś rwać się do gwiazd bezemnie, chciałeś przeżyć bezemnie tyle dobrych chwil. Nic z tego... będziemy razem prowadzić tę dziwną grę życia... jesteś mi potrzebny... niezbadane są drogi, po których chodzi dusza ludzka“.
Żarskiego nie lubiałem serdecznie, były nawet chwile, w których nienawidziłem go, a jednak