Strona:Grający las i inne nowele.djvu/15

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

kały się rozrzucone na wietrze pasma złocistych włosów. Na puklerzu i hełmie paliło się południowe słonce z taką mocą, że wyglądała jak zjawisko, jak błyskawica...
Wpadli jak grom na karawanę, zmietli ją siłą rozpędu, rozległ się głuchy szczęk mieczów o zbroice, wołanie o ratunek, jęki umierających... kilka trupów, broczących krwią zaścieliło leśną murawę... A potem wciągnięto wozy za mury zamku, podniósł się most zwodzony i głucha cisza zaległa znów leśne uroczyska... Wszystko to trwało tak krótko, że Gotfryd przez długi czas był pewnym, czy to sen czy jawa. Dopiero gdy zeskoczył z drzewa i potrącił nogą o ciepłe jeszcze zwłoki, zrozumiał wszystko i uciekł gnany lękiem w głąb boru. Lecz obraz rycerza-kobiety, ze złocistemi włosami pod hełmem, utkwił mu w duszy głęboko i wyrył jakąś serdeczną niezatartą bruzdę w sercu. Dopadł do swej kryjówki, rzucił się na mchy, objął ziemię rękami, przycisnął ją do swej piersi i jakieś nieznane dotąd uczucie zalało mu serce. W tej chwili w oczach uczuł dziwną wilgoć i łzy poczęły spadać gęsto na srebrny, delikatny mech leśny... zdziwił się niezmiernie, bo pierwszy raz