Strona:Grający las i inne nowele.djvu/129

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

rozumieć moich słów... powtórzyłem jeszcze raz... wówczas zrozumiał... woda podmywała już im stopy... Jęły się dziać straszne sceny... on czołgał się do moich stóp, całował ziemię, jęczał w bezsilnej rozpaczy, podawał mi zwitek banknotów a oczy miał obłąkane... Nie ruszyłem się z miejsca... słuchałem z rozkoszą plusku wpływającej wody... gondola stawała się coraz cięższa... poczęła pogrążać się już wolno, wolniusieńko... lecz każda chwila wówczas zdawała się nam wiecznością. A ona złotowłosa, uklękła, i już wyżej kolan w wodzie, podniosła jak Madonna swe cudne, niebieskie oczy i modliła się cicho... ...a potem spojrzała na mnie... Santa Marya! co to było za spojrzenie... jakby ktoś dusił małego ptaszka... pomieszało mi ono rozum do reszty... Nic już nie pamiętam, tylko tę jedną chwilę, jak linia morza doszła do brzegu gondoli, zatrzymała się chwilę, jakby namyślając się, a potem runęła na nas falami... Płynąłem jakiś czas... wyratowała mię barka rybacka!... oni nie umieli pływać!... odrazu poszli na dno“...
Zamilkł... zdawało się,że w ogólnej ciszy słychać było przyspieszone uderzenie trojga serc. A potem odłożył wiosło, pochylił się nad wodą i