Strona:Grający las i inne nowele.djvu/115

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

przed którą długie miesiące dusza jego w niemej adoracyi upadała na kolana, stała się jego narzeczoną... Do chwili tej tak ważnej i tak doniosłej przygotowywał się długo... wiedział, że wzruszenie nie pozwoli mu sformułować należycie myśli, że może powiedzieć coś, co go ośmieszy i zabije na zawsze w jej oczach. To też z cafą perfidyą literata obmyślił z góry sytuacyę aż do najdrobniejszych szczegółów. Nie dziw więc, że przedmowa jego, nad którą przesiedział parę dni a której wreszcie nauczył się na pamięć — była pewnego rodzaju literackim „majsterstückem“, pełnym przerafinowanej perfidyi i dużego sprytu. Mimo całą płynność i skończoność formy, łkała ona akcentami żywiołowej szczerości, dotykała najczulszych strun i była powleczona patyną zawstydzenia i dziecinnej prawie naiwności. Była to nie konwencyonalna banalna prośba o rękę, ale nieśmiałe romantyczne wyznanie serca rozkochanego pazia, którego każdej chwili za młodzieńczą zuchwałość może spotkać słodka śmierć z rąk obrażonej królowy.
Naprzykład jak efektowne i wzruszające było zakończenie jego wyznania: „Otwarłem na oścież złociste duszy mej podwoje; żywe, młode, drga-