Strona:Gomulickiego Wiktora wiersze. Zbiór nowy.djvu/131

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Tylko jeszcze wyzierał z nich czasem
Trupiej głowy smutny wizerunek.
Spokój tutaj panował głęboki...
Słońce bliskie już było zachodu,
A ogniste, długie jego smugi
Mech złociły, jagody i liście.
Świat się cały w taki urok przybrał,
Jako w chwilach tych niezapomnianych,
Kiedy ludziom serce z bólu pęka,
A przyroda śmieje się, ażeby
Dwakroć sroższą boleść ich uczynić...
Kiedy doszli do końca polanki,
Jan zatrzymał się wraz u stóp krzyża,
Zdjął węzełek z pleców, na mchu usiadł,
I twarz zakrył rękami obiema.
Nina, wszystko powtarzać przywykła,
Co on czynił, też siadła na stronie —
I milczeli, jako był ich zwyczaj.
Ciężki jednak piersi Jana oddech
Wzruszył Ninę. Spojrzała na niego:
Zdał się innym człekiem... Twarz miał siną,
A włos jego, przez tę jedną dobę,
Całkiem zbielał. Łzy, wielkie jak grochy,
Po licach mu płynęły, i łkanie
Pierś wstrząsało, jak małemu dziecku,
Gdy pod wieczór zabłąka się w lesie.

Nagle powstał i tak mówić zaczął:
„Nino, ja cię w grzeszny sposób zwiodłem —
Jam żonaty! — Rzecz tę utaiłem
Ani wiedząc dlaczego i po co...