Strona:Gomulickiego Wiktora wiersze. Zbiór nowy.djvu/128

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

I jak lwiątko przyczajone cicha,
Lecz milcząca. Tak im zima przeszła;
A bywało, że słów ledwie kilka
Przez dzień z sobą zamienią.

Z początku
Jan nie umiał wytłómaczyć sobie,
Jak się wszystko stało. W chwili owej
Gdy sprzedawał ją Pietro pijany,
Widział tylko jej postać przed sobą:
Falujące łono i ust drgania,
Nieugiętą dumę i żar oczów...
O swej Marcie nagle zapomniawszy,
Rzucił pieniądz — i los się wypełnił.
Żył jak senny; często mawiał sobie:
„Już do domu nie wrócę; zostanę
W tych tu górach, między Włochów rzeszą...
Chyba, gdyby zbrzydł ten żywot Ninie,
Lub, innego szczerzej pokochawszy,
Mnie rzuciła, wówczasbym ztąd odszedł”.
W dzień pracował, a nocami marzył.
Widział żony zapłakane oczy
I płacz słyszał smutny swego dziecka,
Które rzucił, zanim na świat przyszło.
Potem w myśli kraj mu własny stawał,
Góry jego, tak dziwnie maleńkie
Przy tutejszych olbrzymach, lecz za to
Wiecznie świeże i wiecznie zielone;
Widział drzewa, mgłą osnute białą,
Słyszał dzwonów rodzinnych muzykę,
Szumy lasów i pluski jeziora,
I przebudzał się ze wzrokiem błędnym,