Strona:Gomulickiego Wiktora wiersze. Zbiór nowy.djvu/100

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Lecz to wieszczego zwyczaj rodu,
Że w nim lśni słońce tuż przy burzy.
Wreszcie, przy starym klawikordzie
Siadłszy, brał akord po akordzie,
Rzucając Oldze strzępy słów:
„Szczęśliwy jestem... prawda?... mów!”
Lecz późno; jechać czas. Rozstanie
Ścisnęło bólem myśl przelękłą,
I serce ledwie mu nie pękło,
Gdy szeptał w progu pożegnanie.
Ona chce tajnię czytać z lic;
„Co panu?” — pyta czule. — „Nic.”

Do domu wrócił. Pistolety
Opatrzył; potem wziął Szyllera.
Lecz próżno goni myśl poety,
Nazbyt mu własna myśl doskwiera.
Świeca żałobne rzuca cienie;
W duszy niepokój, w piersiach drżenie,
A obraz Olgi świeci mu
Uroczy, lotny, nakształt snu.
Odłożył książkę — pióro chwyta;
Miłość natchnienia jego strzeże;
Fala poezyi po papierze
Spłynęła bystra i obfita.
On w głos powtarza treść swych prób —
Jak X., gdy dobrze wleje w czub.

Rymy te, szczęściem, ocalały;
Na pamięć umiem je — powtórzę: