Strona:Gabryela Zapolska - Śmierć Felicyana Dulskiego.djvu/61

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

słoi zbrodniarz, morderca. I on, Dulski, nie może uciec. Niema nic i nikogo.
Jedna lodowa pustka. Zbrodniarz jest tuż przed nim. Dyszy ciężko. I to straszne spełnić się musi. Dulski pod kołdrą rozłożył ręce i ofiarowuje owemu zbrodniarzowi swoją biedną, chudą grdykę.
— Zaduś... — woła cicho — zaduś!...
Ktoś szarpnął kołdrą.
— Śpisz?
Dulska stoi nad nim. Trzyma talerz ze sznyclem dymiącym.
On zaszył się pod złożoną na twarz rękę.
— Zaduś... — syczy — zaduś!...
Ona stawia sznycel na szafce nocnej i wzrusza ramionami.
— Czyś ty zgłupiał? Co ty wygadujesz?!...
W jadalni ktoś coś stłukł.
— Jezus Marya!
Wyleciała.
Dulski naciąga kołdrę.
— Albo — myśli znów przeciwnie. To ja kogoś chcę zabić, zamordować... I nic nie pomoże... Tak być musi. Mam zabić. Muszę. Chcę...