Strona:Gabryela Zapolska - Śmierć Felicyana Dulskiego.djvu/44

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

zurami. Miał się na mgnienie oka za renegata, odstępcę...
Lecz szybko wzruszał pogardliwie ramionami.
— Niby jak? co? — myślał — któż byłem? artystą, czy choćby zdolnym dyletantem? Rwało się coś we mnie i prysło. Śmieszne i podłe. To jest właściwa ścieżka, po której iść powinienem. Nic więcej.
I szedł.

· · · · · · · · · · · · · · · · · · · ·

Lecz nie tak łatwo, jak ze Zbyszkiem, poszło Brajburównie z mamą Dulską. Tu znalazła opór i organizm żywy, gotów do walki, niestrawiony kawiarnianem życiem i rozpustą. Mama Dulska stanęła »okoniem« i usiłowała dowieść Brajburom, że jeżeli mogli rządzić miastem, radą i Strzelnicą — to nią, Dulską, rządzić nie potrafią nigdy.
Zaczęły się więc słodko-cierpkie przymówki, dogryzki, urazy, które Milunia traktowała z pewnej wysokości. Wogóle Brajburówna przybierała w domu starych Dulskich ton kogoś z arystokracyi, będącego na chrzcinach u swego kamerdynera, ożenionego z panną