Strona:Gabryela Zapolska-Skiz.djvu/095

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
tolo, już we drzwiach.

Dobrze... dobrze...

Wychodzi. — Muszka biegnie do swego pokoju. — Burza ucisza się. — Wchodzi Lulu i Wituś, zmoczeni, kołnierze popostawiane.
SCENA II.
lulu — wituś.
lulu.

Ach! nareszcie!

wituś.

Doprawdy, że to waryacya. Mogliśmy tak spokojnie przesiedzieć w budce koniuchy całą burze, a nie lecieć po deszczu i ulewie.

lulu.

O nie! nie!...

wituś.

No... ostatecznie ja byłbym się opamiętał.

lulu.

Nie zanosiło się na to.

wituś, zbliżając się do niej.

Czegóż być taka sroga?

lulu.

Nie jestem sroga, to zupełnie inna kwestya. Sam kiedyś powiedziałeś, że jestem uczciwą kobietą.

wituś.

Ech! o tem by nikt nie wiedział.