Strona:Gabryel d’Annunzio - Tryumf śmierci.djvu/438

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

szczytów skał najwyższych, by tam napełnić małą wklęsłość okrągłą, podobną do ofiarnej czary, wciskała się w skośną rozpadlinę, gdzie się mnożyły mięczaki; staczała się po miękim kobiercu koraliny, szarpiąc ją, lub pełzała po nich, tak lekko, jak wąż po mchu. Ściekanie miarowe wody, spływającej kroplami w grocie podziemnej, odpływ rytmiczny strumieni, podobny do pulsacyi wielkiego jakiegoś serca, plusk zachrypły źródeł po skalistych spadzistościach, huk głuchy potoków uwięzionych między dwoma ścianami granitu, grzmot powtarzany rzeki, co się rzuca nagle z wysokości wodospadu — wszystkie te dźwięki, które wydobywają płynące wody z bezwładnego kamienia i wszystkie ich echa, ona je naśladowała. Czułe słowa, które się szepcze na uboczu w cieniu, westchnienie, które wydziera z piersi męczarnia śmiertelna, krzyk rozpaczy zasypanego w podziemiach tłumu, szloch piersi tytanicznej, szyderstwo butne a bezlitosne — wszystkie dźwięki, jakie wydają ludzkie usta, bądź to w smutku, bądź w radości i pomruk gniewu i ryk szaleństwa — ona naśladowała to wszystko. Chóry nocne duchów o powietrznych językach, szept widziadeł, które zorza rozprasza, szczerzący się śmiech hamowany złowrogich istot, co czyhają u progu innych, wołania kwiatów, wzywających do raju lubieżności, magiczną zwrotkę taneczną rusałek w blasku księżyca, wszystkie dźwięki, które podsłuchuje ucho poety w tajemnicy, wszyst-