Strona:Gabryel d’Annunzio - Ogień.djvu/10

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Jak zawsze — ciągnęła najsłodszym swym głosem — jak zwykle i dziś wszystko ci się pomyślnie składa. Czyjaż dusza, w wieczór podobny dzisiejszemu, pozostanie głuchą nagłos poety, oprzeć się zdoła czarom twego słowa? Czy widzisz tłumy, które pociągniesz, słuchaczy przyjmujących twe poetyczne objawienie?
I tak szemrała słodko u ucha siedzącego obok niej przyjaciela, spowijając go miękkiej pieszczoty słowy, ośmielając, zachęcając.
— Możnaż sobie wyobrazić — ciągnęła — uroczystość wspanialszą i bardziej niezwykła od obmyślonej na dzisiaj, ku wyciągnięciu z jego wieży z kości słoniowej, w której się odosobnią, jak ty dumnego i nieprzystępnego wieszcza. Tobie samemu przypaść miało w udziale przemawiać, po raz pierwszy, do tłumnie nadbiegłych słuchaczy, w królewskiej sali Wielkiej Rady, z podwyższenia, z którego niegdyś dożowie przemawiali do patrycyuszów, mając za sobą „Raj“ Tentoretta a po nad sobą „Tryumf Wenecyi“ Weroneza.
Stelio Effrena spojrzał na nią.
— Chcesz mnie upoić! — zaśmiał się. — Znam tę czarę, podają ją skazanym na śmierć! Ha! Luba, wyznaję, bije mi serce…
Wtem w głębi przesmyku przy San Gregorio wybuchły okrzyki i wiwaty.
Rozbiegły się po wielkim kanale, odbiły o rzędy cennych porfirów i serpentyny, nad któremi Ca’doro pochyla się niby zestarzała zalotnica, nad świetnością zdobiących ją klejnotów.
Zbliżała się królewska flotyla.
— Oto — zauważyła Foskaryna — ta z twych dzisiejszych słuchaczek, którą etykieta nakazuje ci uczcić u wstępu dzisiejszej uroczystości. W je-