Przejdź do zawartości

Strona:Gabryel D’Annunzio - Dzwony.djvu/91

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Czym cię zdradziła? Cóż ty chcesz przez to powiedzieć?
Pytałem dalej:
— Masz już kochanka? Może... Doberti?
Ciągle jeszcze patrzyła na mnie osłupiała, bo trząsłem się cały.
— Cóż ta scena ma znaczyć? Co ci się dziś stało? Oszalałeś może?
— Odpowiedz mi Ginevro!
— Oszalałeś?
I podczas gdy usiłowałem chwycić ją znów za ręce, krzyczała, wyrywając się:
— Daj mi spokój. Dosyć mam tego!
Ale jak opętany rzuciłem się na kolana i przytrzymałem ją silnie za koniec sukni:

— Proszę cię, błagam Ginevro! Miej litość, odrobinę litości! Wyczekaj przynajmniej do wydania na świat... tego biednego stworzenia... mojego biednego dziecka!... To moje dziecko, prawda? Poczekaj. Potem będziesz mogła robić co zechcesz; będę milczał. Zniosę wszystko. Kiedy przyjdą twoi kochankowie, będę uciekał. Jeżeli każesz, będę ich buty czyścił w sąsiednim pokoju... Będę sługą twoim, ich sługą. Wszystko

— 87 —