Przejdź do zawartości

Strona:Gabryel D’Annunzio - Dzwony.djvu/81

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Bezładne, niejasne, bez związku zachowałem wspomnienie uroczystości weselnej, mnóstwa ludzi, wszystkich tych głosów i wrzawy. W pewnej chwili zdawało mi się, że ponad stołem biesiadnym unosi się coś z dusznej, nieczystej atmosfery, która niegdyś nad innym unosiła się stołem. Ginevra poczerwieniała, a jej oczy iskrzyły się dziwnie. I wiele innych oczu iskrzyło się także i śmiech rozlegał się dokoła.
Przypominam sobie... Ciężki jakiś, przygniatający smutek zakłócał moją świadomość. I widzę jeszcze tam, na drugim końcu stołu, na samym końcu, w nieprawdopodobnej odległości, biednego Baptystę, który pije, pije, pije...


Tydzień przynajmniej! Nie mówię rok, miesiąc! Ale tydzień, pierwszy tydzień przynajmniej! — Nie, nie. Bez litości. Jednego, jedynego dnia nie czekała; zaraz, w samą noc poślubną, rozpoczęła swój zawód kata.

I gdybym sto lat żył, to nie mógłbym zapomnieć tego nagle wybuchającego śmiechu, który mi w ciemnym pokoju krew ścinał w żyłach i upokarzał moją nieśmiałość i niezręczność.

— 77 —