Przejdź do zawartości

Strona:Gabryel D’Annunzio - Dzwony.djvu/53

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ruchy stanowcze i zły, prawie dziki wzrok, który chwilami stawał się czułym, niemal namiętnym, przypominającym trochę Ginevrę. Kiedy stojąc rozmawiała ze mną, przystępowała do mnie zbyt blisko, i to mię trącała, to pociągała za guzik przy surducie, to otrzepywała jakiś pyłek z mojego ramienia, to zeskubywała jakąś nitkę albo włos z mojego ubrania. I przechodziłem tortury, wszystkie moje nerwy burzyły się za każdem dotknięciem tej kobiety, którą widziałem, jak rękę podnosiła na twarz swego męża.
Bo jej mężem był właśnie ten spotkany przezemnie na schodach człowiek w zielonych okularach, biedny idyota.

Był niegdyś drukarzem. Ale teraz choroba oczu nie pozwalała mu pracować. I stał się ciężarem żonie, synowi i synowej; wszyscy się z nim źle obchodzili, dręczyli, traktowali jak intruza. Rozpił się; nałogowy pijak, miał pragnienie, straszne pragnienie. Nikt w domu nie dawał mu centesima na trunki. Ażeby więc parę groszy zarobić, uprawiał gdzieś, nie wiedzieć na jakiej ulicy, w jakim sklepie i dla jakich ludzi łatwy a nikczemny proceder za dzienną zapłatą. Jak się tylko sposobność nadarzyła, po-

Dzwony.4
— 49 —