Przejdź do zawartości

Strona:Gabryel D’Annunzio - Dzwony.djvu/52

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

i złotymi pierścionkami na wszystkich palcach. I trzęsąc się ze strachu, robiłem oświadczyny — przypomina sobie pan — owe sławne przez Filipa Doberti zaproponowane oświadczyny!
Ach! mój panie, niech się pan śmieje, jeżeli pan ma ochotę. Nie zmartwi mnie to.
Czy mam panu wszystko opowiedzieć, wszystko aż do najdrobniejszego szczegółu, dzień po dniu? Godzina po godzinie? Chce pan poznać wszystkie drobne sceny, nic nie znaczące na pozór przejścia, całe moje tak głupie, tak dziwne, tak komiczne a tak nieszczęsne życie z tych czasów, wszystko, aż do owego wielkiego zdarzenia? Chce się pan śmiać? Chce pan płakać? Nic łatwiejszego, jak opowiedzieć panu wszystko. Czytam w mojej przeszłości jak w otwartej księdze. Wielka jasność ogarnia tych, których koniec się zbliża...
Ale jestem zmęczony, jestem słaby. I pan także musi być trochę znużony. Lepiej nie być rozwlekłym.

Opowiem krótko. Zezwolenie otrzymałem bez trudności. O mojem stanowisku, o mojem utrzymaniu, materyalnych stosunkach była już agentka widocznie poinformowaną. Miała głos dźwięczny,

— 48 —