Przejdź do zawartości

Strona:Gabryel D’Annunzio - Dzwony.djvu/33

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

w pańskich nerwach dokonywa się jego przeobrażanie, zaćmienie. I dyabli biorą prawdę.
Ach tak! Zazdrościłem zawsze człowiekowi, który pierwszy raz to stworzenie zobaczył. Rozumie pan? Nie, pan mnie z pewnością nie rozumie. Myśli pan, że mówię głupstwa, że się plączę, że wpadam w sprzeczności. To nic. Dajmy temu spokój. Wróćmy do rzeczy.

...Gorąco w pokoju, oświetlonym gazem, takie, że skóra wysycha. Zapach, wyziewy po jedzeniu, rozgwar, nad którym dominuje ostry głos Wanzera, wysilającego się na ordynarne dowcipy. Od czasu do czasu następuje przerwa, milczenie, które mnie strasznie przygniata. I ociera się o mnie ręka, zabiera z przedemnie talerz, stawia drugi, przejmuje mię dreszczem, jak pieszczoty. Dreszcz ten odczuwa każdy przy stole, gdy kolej na niego przychodzi. Widać to. Gorąco oddech zapiera, uszy zaczynają palić, oczy się iskrzą. Pospolity, prawie zwierzęcy wyraz ukazuje się na twarzach tych ludzi, którzy się najedli i napili, którzy osiągnęli jedyny cel codziennego życia. Ten widok ich pożądliwości usposabia mię tak ponuro, że prawie od zmysłów odchodzę. Prostuję się na krześle, przyci-

— 29 —