Przejdź do zawartości

Strona:Gabryel D’Annunzio - Dzwony.djvu/29

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

do czasu dwuznaczników było aż nadto widoczne, że wszyscy ci ludzie, młodzi i starsi, podnieceni byli zmysłowem pożądaniem. Podchwytywałem słowa, które latały z jednego końca stołu na drugi. Naprzeciwko mnie jakiś młodociany rozpustnik opisywał drobiazgowo, z przejęciem twarz Ginevry. A mówiąc, patrzył na mnie, gdyż przysłuchiwałem się z niezwykłem zainteresowaniem. Przypominam sobie, że pojęcie, jakie sobie wówczas urobiłem o nieobecnej, bardzo niewiele różniło się od jej rzeczywistego wyglądu, o czem wkrótce, poznawszy ją, mogłem się przekonać. Nie zapomnę nigdy min, jakie Wanzer robił i namiętnego drgania jego warg, kiedy się w dyalekcie wysilał na sprośne wyrażenia. Przypominam sobie także, że kiedy opuszczałem wówczas pensyonat, opanowało mię już pragnienie niewidzianej jeszcze kobiety i jakiś dziwny niepokój.

Wyszliśmy razem — ja, Wanzer i przyjaciel Wanzera, niejaki Doberti; ten sam, który z takim zapałem opisywał twarz Ginevry. Po drodze opowiadali sobie dwaj przyjaciele w dalszym ciągu o bezwstydnych miłostkach, przystając od czasu do czasu i śmiejąc się do rozpuku. Ja się

— 25 —