Przejdź do zawartości

Strona:Gabryel D’Annunzio - Dzwony.djvu/160

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

potrącona przez niego kobieta zawołała, śmiejąc się:
— Chcesz chyba wielką nagrodę wygrać, kuternogo?!
W jednej chwili stanął przed domem, z bijącem sercem, bez tchu. Z niebywałą u niego ostrożnością bez zwykłego, sprawianego kulami hałasu wygramolił się po schodach. Po omacku szukał klucza w szczelinie muru, gdzie go matka, wychodząc, miała zwyczaj chować. Znalazł go, i zanim otworzył, zajrzał przez dziurkę w zamku. Łukasz, zdawało się spał, na swojem łóżku.
— Żebym to mógł wziąć sobie chleba, — myślał Ciro — nie zbudziwszy go...
I wstrzymując oddech, obracał klucz zwolna, a serce biło mu tak silnie, że obawiał się, czy tem nie zbudzi brata. Było mu tak, jakby to bicie wypełniało cały dom ogłuszającym hałasem.
— A jeżeli się zbudzi? — przychodziło mu na myśl, i dreszcz go przeniknął od stóp do głowy, gdy uczuł, że drzwi się otwierają.

Ale głód dodawał mu odwagi. Wszedł, stawiając przezornie kule i nie spuszczając oczu z brata.

— 156 —