Przejdź do zawartości

Strona:Gabryel D’Annunzio - Dzwony.djvu/154

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.




SKRZYNIA.

Na odgłos kul, otworzył Łukasz swoje wielkie, niespokojne, zaiskrzone oczy i wlepił je w drzwi, których próg miał brat jego przestąpić. Jego twarz wychudzona chorobą, wyniszczona gorączką, obsypana czerwonymi pryszczami, przybrała nagle surowy, zły wyraz. Chwycił matkę nerwowo za rękę i zawołał podniesionym, rozdrażnionym głosem:
— Wypędź go! Wypędź! Nie chcę go widzieć! Słyszysz? Nie chcę go widzieć! Nigdy, nigdy już!... Słyszysz?...
Słowa uwięzły mu w gardle. Dusząc się z kaszlu, ściskał, przestraszony, ręce matki, na piersiach drgała mu koszula i roztwierała się w miarę oddychania. Wargi miał spuchnięte, a pozasychane na brodzie pryszcze tworzyły pewien rodzaj krusty, która za każdem poruszeniem pękała i krwawiła.

Matka starała się uspokoić go.

— 150 —