Przejdź do zawartości

Strona:Gabryel D’Annunzio - Dzwony.djvu/144

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

i zwarła się znowu. Martwe ciało spadało zwolna, kołysząc się, w głębię i znikło.
Marynarze wrócili znów na swoje stanowiska, czekając na ustalenie się wiatru... Zapalili fajki w milczeniu. Massacese rozglądał się ciągle bezwiednie, jak człowiek, który czegoś szuka.
Wzmógł się wiatr. Wydęły się żagle. „Trinita“ płynęła w kierunku wyspy Solty. Po dwugodzinnej żegludze byli na przesmyku.
Brzeg zalewało światło księżyca. Morze było spokojne, prawie jak jezioro. Dwa okręty opuszczały port Spalato i zbliżały się burta koło burty. Załogi śpiewały.
— Patrzcie! — zawołał, usłyszawszy znaną mu pieśń Ciru. — Nasi z Pescary!
Ferrante rozpoznał obrazy i znaki na żaglach i rzekł:
— Statki Rajmunda Callaresa...
I zawołał.
Swojaki odpowiedzieli mu głośnem hallo. Jeden ze statków wiózł suszone figi, drugi osły.

Kiedy się drugi statek na kilka stóp do „Trinity“ zbliżył, wymieniono pozdrowienia:

— 140 —