Przejdź do zawartości

Strona:Gabryel D’Annunzio - Dzwony.djvu/128

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

zrobili to samo. Ciru został, jako warta, na pokładzie. Zanim zeszli, pokazał Gialluca towarzyszowi jedno miejsce na szyi i rzekł:
— Popatrz-no, co ja tam mam.
Massacese spojrzał i odpowiedział:
— Nic wielkiego. Nie zważaj na to.
Była to czerwona plama, jakby od ukąszenia jakiegoś owada, a w środku plamy widać było mały pęcherzyk.
Gialluca dorzucił:
— To boli.
W nocy zmienił się wiatr i morze zaczęło się burzyć. Statek tańczył po falach, pędziło go na wschód, stracił kierunek. Podczas manewrowania wydawał Gialluca cichy jęk co chwila, bo każdy silniejszy ruch głową sprawiał mu ból przykry.
Ferrante La Selvi zapytał:
— Co ci jest?
Przy świetle pierwszego brzasku dziennego pokazał Gialluca swój wrzód. Zaczerwienienie rozszerzyło się na skórze, a pęcherzyk we środku powiększył się znacznie.
Przypatrzywszy się, powiedział także Ferrante:

— Nic wielkiego. Nie zważaj na to.

— 124 —