Przejdź do zawartości

Strona:Gabryel D’Annunzio - Dzwony.djvu/104

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

(pokój jego duszy!) pozostawił mi w spadku swój śmiech nerwowy, bezmyślny. Pokój jego duszy!
Ciro tymczasem, nie ruszając się, spoglądał ciągle na matkę, na przybysza i na mnie. Gdy oko jego spoczywało na Wanzerze, przybierało wyraz surowości, jakiej nigdy u niego nie widziałem.
— To dziecko do ciebie podobne — mówił — więcej podobne do ciebie, aniżeli do matki.
I wyciągnął rękę, żeby go pogłaskać po włosach. Ciro jednak drgnął i wywinął się od tej ręki tak gwałtownym ruchem głowy, że Wanzer zmieszał się całkiem.
— Na! Masz prostaku! — krzyknęła matka i dała mu z całej siły policzek.
— Wyprowadź go! Wyprowadź! Natychmiast! — rozkazała mi, blada ze złości.
Wstałem, posłuchałem. Ciro zwiesił głowę na piersi, ale nie płakał. Słyszałem, jak zgrzytał zaciśniętymi zębami.

Kiedyśmy przyszli do naszego pokoju, podniosłem w górę z miłości pełną tkliwością jego głowę i zobaczyłem na chudym policzku czer-

— 100 —