Strona:Gabriele d’Annunzio - Notturno.djvu/91

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

prawej i lewej naszej stronie, płynąc wzdłuż boków naszych, jak strumień ogarniający pływaka. Uczucie nasze było proste a niewymowne. Czuliśmy lekkość naszą i — biedę, czuliśmy lekkość i — bogactwo. Byliśmy jak dwaj żebracy bez torby i jak dwaj władcy bez dyademu.
„Czego szukasz?“ pytała mnie Ghisolabella w krótkich przestankach, jakby w takcie.
Czy magiem byłem, szukającym skarbów, czy źródeł? W sobie samym wszystkie miałem źródła, wszystkie skarby.
Szukałem chęci moich. I oto znalazłem je.
Zatrzymałem się, przymykając oczy, aby pod powiekami zatrzymać moją szczęśliwość. Byłem już tylko jednym zmysłem. Cały mózg mój tętniał w swoim wyczulonym nerwie powonienia.
Schyliłem się ku wilgotnemu cieniowi, przesuwałem szybko palcami po mokrej trawie. Twarz moja schylona także nabrała odcienia ultramaryny, ręce moje też posiniały.
„Ale czego szukasz, czego?”

Odkryłem miejsce, pełne fiołków.


Nagle obraz miłości zachodzi cieniem, zaciera się. Krąg samotności oddziela łoże moje od reszty świata.
Głosy w domu stały się, jakby suche i obce.
W duszy mojej pozostało tylko jakieś głuche zniechęcenie przeciwko mnie samemu, głęboko ukryte w ciele mojem zmizerowanem.
Cień ma bladość osamotnienia.

Przypominam sobie rannego, którego znaleźliśmy w stajni pustej, pozostawionego tam od dni sześciu

82