Strona:Gabriele d’Annunzio - Notturno.djvu/66

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Kiedy kostnicę napełniono i natłoczono kwiatami, strażnicy zamykają ją. Słyszę za sobą chrzęst zamku.
Idziemy do brzegu, gdzie są szalupy. Ktoś zbliża się do mnie i wręcza mi bilet, który jakiś wioślarz odebrał dla mnie z Kasyna degli Spiriti
Rosalinda tu bawi, przyjechała niespodzianie dziś rano. Udała się do kasyna, aby być obecną przy przeprawie szalupy żałobnej. Pragnie mnie widzieć, rozmówić się ze mną. Prosi mnie, abym do niej przyszedł.
Nie mogę. Nie mam już sił. Będę na nią czekał w Czerwonym domu, jeśli zdąży przyjść do mnie przed swoim odjazdem. Musi o drugiej odjechać z powrotem. Jest już godzina południowa.
Łódź moja w drodze powrotnej płynie obok murów San Michele z czerwonych cegieł na podmurowaniach z białego kamienia.
Wspominam noc letnią, noc sierpniową. Wyjechaliśmy gondolą do Murana. Rosalinda była z nami. Laguna takiem iskrzyła się światłem, że każde uderzenie wiosła wyciągało z niej długie, jasne płomienie. I pochylaliśmy się, aby to oglądać. Podbródek kobiet oświetlony był tą jasnością.
Wzdłuż murów cmentarza przestaliśmy śmiać się i przekomarzać.
Słychać było miarowe uderzenie wioseł. A pod murami żałobnemi skrząca się jasność tworzyła pierścienie i girlandy światła.
Jakaś melodya promieni otaczała wyspę umarłych.
On ją słyszał, widział ją. Miał już tu znaczony sobie pobyt głęboki.

57