Strona:Gabriele d’Annunzio - Notturno.djvu/35

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Przed oszklonemi drzwiami restauracyi, przez które widać ludzi jedzących i palących, niesmak i wstręt budzą się we mnie. Chciałbym zawrócić.
Ktoś mnie zachęca, idzie ku mnie, prowadzi do drugiej, spokojniejszej sali, gdzie czekają na mnie Alberto i Manfredi.
Kolacya marna — rozmowa bez wszelkiego ożywienia. Renata jest smutna, Alberto w ponurem usposobieniu, mówi mało. Czyni wysiłek: czuje się przygnębionym, starym. Jutro rano, albo jutrzejszego wieczora odjechać ma za urlopem.
Przynoszą mdłe owoce. Życie traci tu odrazu całą swoją wartość. Pokój zimny jest i pobielany jak w szpitalu. Jakiś obcy człowiek usiadł przy stole obok, słucha i patrzy z wyrazem ciekawej bezmyślności.
Zrzekamy się kawy tu i idziemy się jej napić do bottegi dei Baretteri. Melancholijnie kroczymy w ciemności. Manfredi opowiada, jak Miraglia, za każdym razem, kiedy wychodzi z restauracji, nosem uderza o mur.
Po kilku chwilach zaczyna nam jasność księżycowa przyświecać. Po pod portykiem wchodzimy na Piazzę, wstępujemy w pełny czar nocy.
Miesiąc jest prawie w pełni, powietrze zimne. Targ z kramami, ciasny i zawalony pogrąża się w ciemności.
Zanim dochodzimy do mostu Baretteri, zalatuje nas silny zapach kawy, jak go się odczuwa w pobliżu małych kawiarni arabskich. Wstępujemy po wschodach, wchodzimy. Ruda dziewczyna szuka — zdaje się — oczyma Beppina, który nam zawsze towarzyszy, a którego dziś nie ma.

Pijemy kawę, nie usiadłszy. Alberto pije mocną limoniadę, która zdaje się go podniecać. Przy wyjściu Manfredi i Renata idą pierwsi. Z poszczególnych słów,

26