Strona:Gabriele d’Annunzio - Notturno.djvu/246

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

się na progu mego pokoju, aby przerwać zbyt przedłużoną pracę, kiedy duch mój był wyrazem niestrudzonym ognia ustawicznego a sztuka moja była dla mnie najrdzenniejszą istotą wszelakiej mojej miłości.
Jawiła się bez szelestu, jak ptak usiada na lekkiej gałęzi i czeka, aż przestanie się chwiać, aby śpiew swój rozpocząć.
Jej wdzięk dochodził do kąta moich oczu, kiedy chyliłem się nad papierem.
Czasem nie odwracałem się, aby nie stracić obrazu, nagle nasuwającego się, ale w spojeniu powiek zatrzymywałem ją, jak przytrzymuje się łzę słodką, aby przedłużyć rozkosz chwili, w której dusza się przelewa.
Uśmiechała się w swojej sukni długiej, jak suknie infantek i wtedy już uśmiech jej przepływał przez fale jej włosów i dzielił je na dwoje, jak uśmiech otwiera usta.
Kiedy sułtan spoczywał w ramionach najpiękniejszej z pięknych a w mieście drewnianem wybuchł pożar, na progu cichej komnaty zjawiała się niema wysłanka w krwisto czerwonej sukni.
Droższą od najpiękniejszej z pięknych była mi sztuka moja. Obejmowałem ją miłością, nie pomną żadnego innego dobra. Ale ta mała wysłanka bez słów zwiastowała mi cudowny jakiś a daleki wypadek, w który wchodzić miałem jakby w niezbadaną jeszcze dziedzinę. Memento vivere.[1]
Palce porzucały pióro i głaskały włos dziecka, który puszyć się zdawał, jak pierze słowika poruszonego swym śpiewem.

  1. Pamiętaj o życiu.