Strona:Gabriele d’Annunzio - Notturno.djvu/238

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Ilekroć się budzę, tracę jakąś ziemię obiecaną.

Zmysły niepokoją mnie na jawie a dręczą we śnie. Accessus morbi. Cierpię znowu od ataków i udręczeń tej wady dziedzicznej, która tyle bólów sprawiała Giorgiowi Aurispie w jego poniżeniu i upokorzeniu.
Matka króla Lemuela mówi boleśmie: „Cóż, synu mój?“
Inny głos dochodzi mnie i mówi pobłażliwie: „Na cóż przyda ci się ucieczka przed młodą, bezbronną kobietą, przed ogrodami róż, głębszemi, niźli ogród w Aziyeh, który już posiadałeś, przed oczami wzruszonemi, jak oczy twego araba pokłutego cierniami, przed nadzmysłową zjawą zmiennych wciąż oblicz tragicznych, które na głowę jej zarzucają maskę, ilekroć w szał wpadnie.
Cóż ci pomoże usunąć się od wszystkich tych rzeczy, zbyt czujny ty asceto, jeśli właśnie te rzeczy tylko przyczynić się mogą do zgłębienia misteryi, których ani twoje cnoty, ani twoja rezygnacya nigdy nie rozjaśniły?
Jakże ucierpić stąd mogłaby wola twoja poświęcenia się i doskonalenia? A jeśli twoja pogarda cię boli, jakże może cię poniżyć? A jeśli melancholia twoja siłę i skrzydła swoje bierze wciąż z niezgody ustawicznej między twojemi zmysłami a twoim rozumem, jakżeż myśleć mogłeś o zgnieceniu w sobie najsprawniejszej dźwigni lirycznej życia wnętrznego?

Któż tak mówił?
Zdejmuję bandaż, podnoszę się na łóżku i z udręczeniem spoglądam na ten pas słońca, który wydłuża