Strona:Gabriele d’Annunzio - Notturno.djvu/223

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Podnoszę bandaż i widzę twarz miesiąca między owłosionemi nogami pająka, który czatując siedzi w środku prawego oka.
Wiatr wieczorny przycichł. W ogrodzie nic się nie rusza, ale światło tak jest silne, że młodą zieleń odróżnić można od starszej, pełniejszej.
Obok murów okna widzę listki tak lśniące, jakby miały na sobie pokost woskowy.
Balustrada, wazy, figury kamienne bielą się w świetle, jak śnieg.
Z tamtej strony kanału leżą pałace pięknych, sławnych kobiet, ciche, osamotnione. Wszystkie okna pałacu da Mula są zamknięte. Poniszczony pałac Coré więcej, niż kiedykolwiek, wygląda na zaczarowaną ruinę.
Cyprysy sterczą nad wielkiemi kamieniami ciosowemi, z których zwisają kobierce dzikiego winogradu,
Po schodach owych, pogrążonych teraz w cieniu aksamitnym — w letnią noc księżycową wstępował pochód masek prowadzony przez białego arlekina. Na ramieniu miał niebieską papugę, a na linie wiódł jedna z owych małych panter, które podczas nocnych orgii na Kiteronie ssały u piersi Menad nagle napływające im mleko.
Fantazjo, jak śmiało bawisz się czasem i przestrzenią!
Zdaje mi się, że widzę na schodach pałacu białego arlekina, odmalowanego sztuką zwyrodniałą Longhiego[1] jak podnosi rąbek swój maski, aby zjeść trzy ziarna jabłka granatowego Prozerpiny.
Zmieszany hałas wchodzi z zatoki San Marco.

Czy to pochód masek, wracający w płaszczach kapeluszach trój graniastych i w dominach? Czy

  1. Giuseppe Longhi (1766—1831) miedziorytnik.