Strona:Gabriele d’Annunzio - Notturno.djvu/199

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Oko odżyło świeże i jasne, jak młodzieńca, kiedy się budzi.
Tak żywe było złudzenie, że drżąc podniosłem się na łokciach. Zdjąłem lekki bandaż, suchy kompres. Zamknąłem lewe oko. I znów zobaczyłem czarnego nieruchomego pająka.

Moja matka nie wie, nie rozumie. I ona progrążyła się w swej ciemności.
Ale od dni kilku odwiedza mnie z twarzą mniej skrzywioną, z twarzą, którą widziałem przed wygnaniem.
Przynosi mi obrazy dalekiego życia tak wyraźne, że dotknąć się ich mógłbym, jak żywych. Przyprowadza czasem kogoś z naszych bliższych znajomych.
Przywiodła ze sobą dzierżawcę Rafaela, naszego Rafaela, który tak dobrze naśladować umiał głosy ptaków przelotnych, a z kości, trzciny i skóry sporządzać umiał wszelkiego rodzaju przynęty.
Rafael przyniósł mi żywą przepiórkę i przypomina mi nią, jak litowałem się nad przepiórkami więzionemi w niskich klatkach z pręcików, o których kolec biły główkami i ciągłemi uderzeniemi odzierały je sobie aż do kości.
Znowu słyszę te bezustanne uderzenia. Znowu widzę te małe nagie czaszki, te dziobki okrwawione. Cztery ściany i cztery deski moje wypełniają się tym samym smutkiem, który wówczas wypełniał dla mnie cały nasz stary dom i nagłą we mnie budził chęć ucieczki lub samobójstwa.
A samobójcze przychodziły mi myśli, kiedy dom cały rozbrzmiewał rykiem zarzynanych na podwórzu świń utuczonych, których krew ściekała do podstawionych mis. Zgroza gnała mnie od pokoju do pokoju.