Strona:Gabriele d’Annunzio - Notturno.djvu/198

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

opowiadał mi dowódca posterunku Thévenin w przeddzień bitwy pod Marną, podczas gdy ja przygważdżałem chorągwie do palów mojego nędznego namiotu.
Do portu w Marsylii zajechało kilka okrętów, które przywiozły bardzo wielką ilość ptaków, przeznaczonych na targi w Europie.
Importerzy, zrezygnowawszy z możliwości utrzymania ich, otworzyli wszystkie klatki. I przez kilka dni miasto olśnione było od przeróżnej mnogości latających klejnotów a przy każdem wyładowaniu okrętu widziano, jak wojska kolonialne przechodzące ulicami, spoglądały w górę twarzami ponuremi, które dziecinny znowu przybierały wyraz nad nowym cudem.

Z Alp i z Krasu przesyłają mi żołnierze kwiatki zbierane w rowach strzeleckich i dolinach, liście wawrzynu uszczknięte w pochodzie przez ogrody zniszczone.
Z mojej ziemi w Abruzzach kobiety zabobonne przesyłają mi woreczki z leczniczemi ziołami i słoiczki z maścią.
Weteranie z nad Marny i z Verdun przesyłają mi w narzeczu wojennem swe rubaszne słowa braterstwa, które więcej posilają niż jakikolwiek balsam fałszywy.
Talizmany z wszystkich materyi i we wszystkich kształtach zebrały się w kupę obok mego łóżka a każdy z nich zawiera tajny cud, który odsłonić się może tylko wierzącemu.
O świcie śniłem, że matka moja pochyliła się nademną z twarzą odmłodzoną i zdjęła mi bandaż i otworzyła mi powieki, naprzód łagodnie chuchając na nie tchnieniem swojem, a następnie naciskając wargami.
Byłem uleczony. Odzyskałem wzrok w całości.