Strona:Gabriele d’Annunzio - Notturno.djvu/181

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Ogień zamiera.
Ogień zamarł!
Przygłuszony ból, oniemiała zgroza.
Lecz oto cichy wir wiatru porywa popiół, w którym tlą jeszcze iskry i unosi ku czarnym rozchylającym się obłokom.
Widzę długi cieńki słup unoszący się, falujący, oddalający się.
To upiór całopalenia.

Całopalenie! Nowa ofiara
w bieli i przepasana wysoko
ku twoim blaskom wyciąga rękę,
rosy kojącej pełną, jak po brzegi
kielich powoju samotnego
światłem wypełnia się o świcie.

Całopalenie, całopalenie!
Odjęto tobie serce człowieka,
w którem kipiąca krew się kropliła,
jako w miseczki pod drzewami
kroplami ścieka złota żywica.
Ale złoczyńcy rękę spalono
het aż po same kości przegubu;
i niecny zamach poniósł swą karę
a dano wiekom przyszłym świadectwo.

Całopalenie, całopalenie!
Nie daj zagasnąć w swoich popiołach
świecącej gwieździe nieśmiertelności,
co się iskrzyła na szczytach serc ludzkich.

Czy to jest jeszcze wicher złowrogi,
co martwy popiół znowu podnosi?