Strona:Gabriele d’Annunzio - Notturno.djvu/168

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Któraż Marja miała twarz taką, jak tej, która ugina się pod cierpieniem?
Giovanni raniony jest w brzuch i w krzyż i w klatką piersiową. I jak go ułożymy?
Kiedy go na brzuch kładziemy, nie krzyczy, kiedy na wznak, nie krzyczy. A przecież męka jego rozrywa samą deskę martwą. Ukląkłem w błocie. I w niemym kurczu oparł nogi o mój bok. A ja zaciskam zęby.
Nogi jego obnażone. Na wpół obnażony jest. Wraca do kołyski. Wraca do rodu swego.
Jestem z jego rodu i cierpię jego cierpieniem, cierpię na miarę bezkresną, której nie opiszę, która wychodzi poza granice lat dziecięcych i starości, poza rzeki wszystkie od źródeł do ujścia, poza góry wszystkie od stóp do szczytów.
Biedne jego ciało jest mojem ciałem. Jego odwaga w cierpieniu, to odwaga mojej matki, odwaga moich rodaków.
Oto leży na brzuchu. Zdeptany. Ma lat dwadzieścia.
Oto leży, jak cielska zwierząt, ćwiertowane przez rzeźnika na ławce rzeźni. Dusza jego jest tyle boska, ile zwierzęcem jego ciało. Okrywają go tylko łachmany jego grubej koszuli — a odsłonione części rodne oznaka płci, podnoszą jeszcze zgrozę i nędzę i niewinność i litość i święte uczucie stworzenia oto złamanego.
Jego twarz bez zarostu zwrócona do mnie i nie spuszcza ze mnie oka. Pije mnie. Pije za mnie miłość litosną, jakby spływała nań z ołtarza kościoła, w którym był chrzczony.
To moja matka przemawia przez usta moje, jak przemawiała matka jego.
A najłagodniejszy uśmiech z jego dziecięcych uśmiechów zjawia się u samego kresu jego męki.