Strona:Gabriele d’Annunzio - Notturno.djvu/167

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

A niedaleko leżał sierżant Corsani; i on też, jak ty, wciąż myślał o swoich działach. A wyrwało mu prawe oko z oczodołu. I obowiązany był jak ja nim dziś jestem. A znosił wszystko z pogodą i łagodnością, że wstydzić się dziś muszę.
Przypominasz sobie?
I Uroniego tu przynieśli, od drutów telefonicznych. W największem był niebezpieczeństwie — a myślał tylko o bateryi i prosił i błagał, aby mu pozwolono tam wrócić — a płakał ze zgryzoty i przyrzekał, że lepiej się sprawi i nie wiedział, że jest wprost wzniosły.
A i ty tego nie wiedziałeś o sobie, o mój Maggiora.
A kiedy wychodziłem z mojem okiem straconem z tego małego szpitalu polnego nad Ausą, myślałem w pożerającym mnie smutku o tych, co zapłakaliby nademną. Myślałem o Corsanim, coby zapłakał. Myślałem o tobie, cobyś zapłakał.
O jakby mi to umiliło wieczór dzisiejszy, gdybym was tu miał obydwóch jednego z jednej, drugiego z drugiej strony łóżka.

I jeszcze jeden zapłakałby, a może jeszcze gorącej. Giovanni Frederico, majtek z ziemi mojej matki, majtek z Ortony.
Ale ma on już tylko kości oczodołów, kości złożone na małym cmentarzu wyspy, na którym przyrzekłem wystawić mu pomnik — jeszcze nie postawiłem.
Podnoszę go jeszcze raz dziś wieczorem, składam go jeszcze raz na surowej desce okrytej moim płaszczem żołnierskim. A i dziś wieczór też matka moja jest ze mną i pomaga mi.
Najpiękniejszym uśmiechem ludzkim jest uśmiech, który rozjaśnia strzępy podarte nadludzkiego bolu.