Strona:Gabriele d’Annunzio - Notturno.djvu/16

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

kania trzymał w schowanej rące kawałek czerwonego wosku do modelowania a grubym i wskazującym palcem wciąż wykonywał ruchy modelownika, chcącego go urobić i formować. Po udarze, pozbawiony siły twórczej zachował tylko instynktowny giest, ruch kształtujący, techniczny nawyk pracownika w sztuce Celliniego, odlewacza, któremu wosk odjęto.
I oto: tu w otchłani mego obwiązanego oka żyje on strasznym życiem.
Spogląda na mnie z głębin rozpaczliwego smutku.
Zestarzał się. Grzywa jego i broda posiwiały, rozczochrały je burza i los, jak u króla Leara.
Ręki swej już nie chowa, a ułamek wosku czerwonego trzyma między grubym a wskazującym palcem.
Schudzona ta ręka — kości tylko i nerwy — podobne do korzenia obumarłego, powtarza bez końca ruch jeden.
Teraz głowa jego znika, ciało jego znika, pożarte ogniem gorejącym pod moją powieką, jak pod pokrywą pieca hutniczego.
Ręka zostaje, ręka tylko jedynie, jakby rozbitka w morzu płomieni.
A wosk nietopnieje... oto jest tu: bryłka krwawego koloru między grubym a wskazującym palcem, które nie ustają nigdy w swoich ruchach.
Wizya przybiera kształty tak wyraźne, że się wysilać muszę, aby nie krzyknąć z przerażenia i bolu.
Błyski obłędu przelatują mi przez mózg. Coś mnie porywa, abym oczy wydarł z dołów, abym nic już nie widział.
Noc zaległa dokoła mnie, ale ta noc moja bucha ogniami.

Pielęgniarka moja odeszła. Z przyległego

7