Strona:Gabriele d’Annunzio - Notturno.djvu/156

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Widzę reflektory nieprzyjacielskie, krzyżujące się tam na stałym lądzie, jak długie miecze białego światła. W świetle wybrzeże rysuje się w takiem pobliżu, że wydaje się, jakbyśmy tam lądować chcieli.
Wszyscy napiętą mamy uwagę i oczekiwanie. W kilku minutach będziemy na miejscu przeznaczonem do zapuszczenia min. A minuty wlokę się, jak godziny.
Zdjęliśmy gumowe zatyczki z osłon torpedów. Pociski gotowe są.. każdej chwili utonąć mogą w morzu. Majtkowie czekają wyprostowani komendy.
Ostatnie minuty trwają bez końcu. Możemy być odkryci bada chwila. Wybrzeże nie dalej od nas leży, niż o jedną milę. Zawsze jeszcze kominy wprawiają nas w rozpacz — za wiele wydają dymu i iskier.
Wreszcie słyszymy rozkaz z pomostu kapitańskiego:
„Baczność!“
Porucznik patrzy na zegarek, oświecając wskazówki małą lampką którą zakrywa dłonią, prześwietloną od niej krwawym połyskiem.
Olbrzymie pociski torpedowe o głowie pełnej masy niszczącej, szare jak gigantyczne meduzy morskie, leżą ciche, milczące. Podwójne zarębienie każdego siodła sterczy nad smugą wodną, którą tworzy fala łamiąca się o bok okrętu.
„Baczność!“
„W głąb!“
Pierwsza mina stacza się z łoskotem pękającej beczki i spada w morze spienione i znika.
„Baczność!“
„W głąb!“
Osiemnaście sekund minęło — druga mina stoczyła się, potem trzecia, czwarta i wszystkie, wszystkie wszystkich okrętów, które skośno ustawiły się w odpowiednej odległości.