Strona:Gabriele d’Annunzio - Notturno.djvu/154

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

firmamentem sierpniowym i zegasła na wysokości Capelli.
Niecierpliwość wyjada mi serce. Zaostrzam wzrok, aby w głębiach ciemności odkryć na lądzie sygnał umówiony. Nic jeszcze nie widać.
Schodzę po dwóch drabinkach i idę ku tyłowi okrętu wzdłuż ustawionych w szeregu torpedów, przeskakując przez przykucniętych majtków. Z tyłu widać masy ciemne innych szeregiem jadących statków.
A oto nagle w kierunku przedniej części okrętu ukazał się sygnał umówiony.
Zbliżamy się do miejsca akcyi. Wszystkie siły woli wyprężają się. Tu nocy tej być musi Luigi Rizzo nad tamą Muggia.[1]
„Z przodu widać małą latarnię w Muggia. Czy ją widzicie?“
„Tak“ odpowiadają ciemne megafony w ciemności.
A gdzie takie „tak“ się da słyszeć, tam całe morze jest — Dantego.
„Jedźcie dalej wedle kierunku i chyżości ustalonej: osiem mil aż do przeprawy przez kanał, następnie sześć mil.“
Porzenie wody przodem okrętu wcina mi się w serce, pełne gwiazd.
„Jeden, dwa, zero!“
Zwalnia się szybkość do sześciu tyłko mil.
Kominy wyrzucają za wiele dymu, za wiele iskier. Piotr Orsini niepokoi się.
Rozkazy wydaje się wciąż megafonem. Każde słowo głośno wołane powiększyłoby niebezpieczeństwo w przeprowadzeniu przedsięwzięcia.

Manewr wykonano jakby z rytmiczną ścisłością.

  1. Miasto nadmorskie niedaleko Tryestu.