Strona:Gabriele d’Annunzio - Notturno.djvu/13

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ciągniętego na brzeg i złożonego na piasku, aż ktoś przyjdzie, co go pozna, co zamknie mu powieki okryte pianą i nad jego milczeniem wielkim wybuchnie płaczem.

Kiedy Sirenetta przybliżyła się, ostrożnie stąpając, do mego łoża i przyniosła paczkę pierwszą równych pasków papieru, podniosłem zwolna ręce złożone wzdłuż mych bioder. Czuję, że stały się wrażliwsze, że coś niezwykłego weszło w końce moich palców, coś jakby przypływ jasności.
Wszystko w ciemności. Jestem na dnie grobu. Leżę w mojej drewnianej trumnie, ciasnej i dostosowanej do mego ciała, jak futerał.
Innym zmarłym krewni przynosili owoce i chleb. Mnie pisarzowi litosna osoba podaje narzędzia mojego zawodu.
Gdybym się podniósł, czyż głowa moja nie natrąciłaby na wieko, zewnątrz wymalowane obrazem moim dawniejszym z wielkiemi i jasnemi oczami, wpatrzonemi w piękność i zgrozę życia? Moja głowa pozostaje nieruchomą, wciśniętą w przepaski. Bezwład jakiś opanował mnie od bioder aż do karku, jakby ktoś istotnie dokonał na mnie zabalzamowania.
Ręce moje szybko odnajdują kierunek ruchów z tym niezawodnym instynktem, który jest w błonkach nietoperzy, przelatających przez zakręty ciemnych jaskiń.
Biorę pasek papieru, dotykam się go, mierzę. Poznaję jakość papieru po lekkim szeleście.

Nie jest to mój papier zwykły, który arkusz za arkuszem ręcznie sporządzali dla mnie rzemieślnicy w Fabriano, umieszczając w nim znak wodny mego zamierzonego dzieła, które dziś wydaje mi się stra-

4