Strona:Gabriele d’Annunzio - Notturno.djvu/120

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Sirenetta ukazuje się na progu. Ma suknię w paski i piękna jej głowa ciemnowłosa odznacza się od wielkiego białego kołnierza, poruszając się na obnażonej szyji z tym wdziękiem, który właściwym jest tylko ptakom i zdaje się przeto być poddanym wrodzonemu rytmowi śpiewu.
Jest to anioł w tunise, który uleciał z florentyńskiego chóru kościelnego.
Wyprzedza muzykę i zwiastuje ją. Pierwsze tony piątego tria flamandczyka Beethovena prawdziwie wnikają mi w serce, dotykają się go cieleśnie, jak bębnienie młotów bijących w żywy marmur Lukki.
Jest to tak zwane „Trio duchów.”
Przysłuchuję się, jakbym już zmarł.
Muzycy są niewidzialni, są za ścianą. Mała zamknięta izba jest jak skrzynia pełna harmonii.
Bas, skrzypce, wiolonczela to trzy głosy, przemawiające jak w dramacie religijnym, jak w misteryum świętem.
Pociągnąłem przepaskę i na żywe moje oko.
Po pauzie, kiedy instrumenta rozpoczynają largo, widzę pas żółty wciskający się w pas fioletowy.
Potem widzę jak sukno fioletowe o rąbkach żółtych pokrywa coś wyniosłego. To krucyfiks.
Podniesione kolana Ukrzyżowanego podtrzymują sukno w pośrodku. A kiedy skrzypce podejmują temat, sukno na tem miejscu zalewa się purpurą.
I wtedy czuję za każdym razem ból przenikliwy.
Każda nuta wlewa miod żyły do żyły aż do serca całą zawarłość kielicha życia, którego jeszcze nie zaznałem i o który błagałem, by odjętym był od ust moich.
Każda nuta trąca ten kielich bliżej ku sercu a serce nie otwiera się, aby go przyjąć, ale skręca się i odpycha go.