Strona:Gabriele d’Annunzio - Notturno.djvu/119

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

z nocą podobny jest snowi Hilaryi w grobbach Lukki. Światło to podobne jest do światła, które tam w tumie toskańskim przez oszklenia pada na posąg leżący.
Ten ton zastrojony zmojem znużeniem znowu przyprowadza do nóg moich złożonych na sobie najpiękniejszego mojego umiłowanego charta.
Powoli tylko poddaję się snowi i wiem, że mógłbym nie obudzić się więcej.
Litościwe ręce okrywają mnie świeżem płótnem, które w oku mem oślepłem rodzi białe wizye.
Wymknąłem się w nocy.
Dusza moja smutna zdaje się rozjaśnioną, — jakby powiedział mistyk.
Sen mój nie jest już rozpłomienieniem widm potwornych, ale spokojnem i równem światłem.
Pielęgniarka to powiedziała: Fasada domu ubrała się już cała w zieleń jak Ornella.[1]
Mur rozpada się przodemną bez prochu a świeże listki zielono drżą mi prawie na twarzy samej. Tchnienia moje porusza niemi.
Jak długo spałem? Czuję nagle, że chore oko łzawi się pod przepaską. Łza jedna zaciekła aż między wargi.
Czy łzy z duszy płynące i łzy wylane z powiek podrażnionych mają tę samą gorycz słoną?
Odgaduję, że jest czas południowy. W mojem ciele mizernem pozostało coś z pozłoty snu za dnia przespanego w świetle.
Wołam. Jest trzecia po południu. Spałem długo.
Pielęgniarka uśmiecha się i mówi, że muzycy przyszli, aby zagrać.

Z pokoju przyległego dochodzą mnie akordy wiolonczeli skrzypiec.

  1. Postać kobieca w jednym z dramatów D’Annunzia