Strona:Gabriele d’Annunzio - Notturno.djvu/116

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Wszystkie dziewczęta zawisły na jego ustach, porwane czarem księżyca w pełni.
Czysty głos był jak ton harmonii niebieskiej.
A wieniec dziewic drżał dokoła doktora gwiazd, jak gwiazdozbór zmieniony w ludzi.

Córka moja ma dwoje oczu brunatnych wschodnich, tych saraceńskich oczu, które jaśniały w Sycylii w czas niemieckiej zwierzchności.
Czasem, kiedy nagle nachyli się ku mnie, oczy te zdają mi się osadzone w jej skroniach, jak u szlachetnych rumaków patrzących na nas z miniatur azyatyckich.
Twarz jej jasna, a raczej koloru kwiatu brzoskwini, z grzywą brunatną w kędziorach, które trudno ująć w warkocze.
Czasem, kiedy osiadłszy na niskim taburecie przykrawuje dla mnie paski papieru, szeleszczące, jak zeschłe liście palmowe, przychodzi mi na myśl „kwiat ze Sorii.”
Zebrała gałązki oliwne w ogrodzie Gethsemaue, potem plotła je z sztuką z jaką w naszej ziemi uplata się je zdobnie na niedzielę palmową. Robiła z niej rogożę długą, jak ciało moje, abym się na niej na wznak mógł wyciągnąć.

„Jaskółki przyleciały” mówi Sirenetta wchodząc do ciemnego pokoju a mówi to głosem, jakby przytłumionym przez cień.
Nie wiem, dlaczego przypominam sobie ton mojego niegdyś głosu, kiedyś dzieckiem usuwałem żelazną pokrywę studni i przechylając się przez krawędź kamienną, wyżłobioną od liny, krzyki rzucałem w głębię, gdzie widziałem twarz moją w lśniącej wodzie.