Strona:Gabriele d’Annunzio - Notturno.djvu/110

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Mogłem wtedy jeszcze tu i owdzie odwrócić od matki moje oczy rozpalone. Chyliłem twarz aż ku ziemi. Kładłem czoło na tych biednych, wełną owiniętych stopach. Ściskałem serce wszystkiemi drgającemi żebrami. Zdawało mi się, że ująłem je w kleszcze, że tłumiłem jego bicie, że krew z niego toczyłem.
Dziś nie mogę jej nie widzieć, me mogę przerwać bezustanności mej męki.
Nie jest ona obrazem nieruchomym. Porusza się, zmienia. Smutna jest i smutnieje więcej jeszcze. Już ciało jej się rozpadło i rozpada się więcej jeszcze. Otwiera usta a ludzkiego słowa wymówić nie zdolna; może tylko przetrawiać duszę, zmieszane wydać tchnienie rozpaczy.
I zdaje mi się, że naciąganie sznurów w torturach przez oprawcę niczem nie jest w porównaniu z tem, co przy każdym jej ruchu wycierpieć muszę.
Lecz cóż uczyniłem! Z jakiej przewiny zdaję rachunek?

Mury Pescary[1], brama ceglana, porysowany kościół, plac ze swojemi drzewami postarzałemi, róg mojego domu zaniedbanego....
To moja strona rodzinna. Czuję ją w każdym zakątku, jak skórę własną. Chłód jej wchodzi we mnie i ciepło jej. Co w niej starego, przylega do mnie, co nowego, odtrąca mnie. Tęsknotą moją objąłem wszystkich jej ludzi i wszystkie jej pokolenia.

Brama mego domu wydaje mi się mniejszą. Sień jest wilgotą i milczącą, jak krypta bez relikwii. Drżę, wstępując na pierwszy stopień schodów. Lęk we mnie wzbiera przed tem milczeniem. Boję się, że

  1. Pescara w Abruzzach, miasto, w którego pobliżu D’Ariunzio spędził lata dziecięce.
101