Strona:Gabriele d’Annunzio - Notturno.djvu/108

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

którego rysy światło tylko osłabić mogło, ale nie zatrzeć.
A i choroba jej zdawała mi się tylko mistycznym rodzajem doskonalenia, środkiem ascetycznym świąt obliwości. A w oddali nie odgadywałem tego, co mi ukrywano ze współczucia.

Nigdy nie bałem się cierpień. Matka dawała mi od pierwszych lat moich przykład takiej wytrwałości. Jednak, kiedy wybierałem się do pożegnania jej przed wojną, serce skręcało się we mnie i buntowało ściśnięte przeczuciem męki nieznośnej.
O ta podróż zbyt długa, ta jazda, której trwożna tęsknota przyspieszyć nie mogła, przez kraj spustoszony, przez zwaliska Fucina[1] przez Marsikę, pełną zghszcz i przerażeń, pełną wdów i sierot, pełną szat żałobnych i bladości i znużenia ramion, trudem zgiętych.
Pogodziłem się już w ukorzeniu mojem z myślą o śmierci, jak którykolwiek bezimienny majtek, żołnierz, czy lotnik. O świcie dnia 25. maja powiedziałem zebranym towarzyszom broni: „Nikt z was nie widział zapewnie, że tak kocha swoją Wielką Matkę. Ale kto z nas pierwszy będzie wiedział, jak dla niej umrzeć? Czy ktoś z nas już na to znaczony, już na to wybrany? Obym ja nim był! Oby mnie wróżba nie zawiodła. Oby nie zawiodło mnie przeczucie!”

I powiedziałem: „Nie mamy teraz żadnej wagi prócz krwi, którą wylać możemy — a mierzyć nas można będzie tylko miarą ziemi, którą zdobędziemy. Oto świt, towarzysze, oto księżyc zaranny a niedługo rozpromieni się jutrzenka. Uściśnijmy się i pożegnajmy.

  1. Okolice wysuszone po wybudowaniu kanału z jeziora Fucino w środkowych Włoszech w powiecie Aquila.
7*97