Przejdź do zawartości

Strona:Gabriela Zapolska - Mężczyzna.djvu/87

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

szklanki herbaty — pachniały jeszcze kwiaty... Zrozumiałaś mnie?

ELKA.

O! jeśli o to chodzi!... Kupię dziś całą wiechę róż...

JULKA (patrzy na nią z politowaniem)..

Ty bierzesz to, co mówię dosłownie. Trudno!...

(siada do pracy).
ELKA.

Ja pójdę do miasta, muszę przecież coś kupić, Karol ma być na obiedzie. A ty?

JULKA.

Nie — ja zjem w taniej kuchni. Skończę poprawiać zeszyty. Dziś mam na pensyi lekcyę o dziesiątej.

ELKA (po chwili).

Tak mi zawsze niesporo wychodzić. Boję się, żeby mnie kto nie spotkał z biura albo znajomy.

JULKA.

Co począć!

ELKA.

Wiesz... ja ją... no wczoraj spotkałam. Czułam, że blednę jak ściana. Nogi się podemną ugięły. Chciałam wejść do bramy, ale już było zapóźno. Ona nadeszła — i popatrzyła na mnie, ale tak jakoś dziwnie, dziwnie... Nie miała w oczach złości — tylko tak, jakby się zdziwiła. I wiesz,