Przejdź do zawartości

Strona:Gabriela Zapolska - Mężczyzna.djvu/132

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ani mnie ślubu ze sobą nie proponować. To byłoby z litości, a ja tego nie chcę. — Ja nie dla pana — pan nie dla mnie... Niech pan sobie idzie od nas! To już będzie nasza krzywda... Niech panu Bóg przebaczy.

(z wielka prostotą).

Ja panu także przebaczam!

KAROL (odzyskując rezon).

Winy znów mojej takiej nie było.

ELKA.

Ja panu też nic nie wyrzucam. Naszą winę to już Bóg kiedyś rozstrzygnie. Ja za mój grzech zapłaciłam ciężko... (cicho) strasznie ciężko. Byłam już taka chora, że ani jęczeć, ani płakać nie mogłam... Ale najgorsze było to, kiedy trumienkę wynieśli... Oni cicho wynosili z domu, myśleli, że ja śpię, a mnie aż coś targnęło za serce i jakby mi kto szepnął „już niema!“

(po chwili).

I widzi pan — wtedy to było mi tak strasznie, że już chyba tem zapłaciłam Panu Bogu za moje grzechy.

(pauza, słychać łomot wichru o szyby).
ELKA (ocierając oczy).

Ha! trudno!... stało się. Niechże mnie pan dobrze zrozumie, co ja panu mówię. Ja nigdy za pana nie pójdę. Nigdy!... Pomiędzy mną i panem będzie zawsze ta mała trumienka. Ale jeżeli pan nie chce, żeby jeszcze ktoś się na pana żalił, to może pan... powróci do swojej żony. Ja panu nic nie mówiłam, ale wtedy, jak ona tu była, to ja widziałam, że ona pana ciągle bardzo kocha...