Przejdź do zawartości

Strona:Gabriela Zapolska - Jesiennym wieczorem.djvu/36

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
(Milczenie, świst wichru).

Nowowiejski.
Lora!

Lora.
Słucham cię ojciec!

Nowowiejski.
Słuchaj, dokończmy ten list... do niego... Wyślemy go jutro... dobrze? — To mnie uspokoi.

Lora.
Dobrze ojcze! (idzie do biurka i siada z rezygnacyą).

Lora.
Dyktuj mi ojcze!

Nowowiejski.
O czem tu mu pisać kazałem — zaraz... aha... już wiem. — Teraz pisz tak. — A skoro nie chcesz, ażebyśmy tu robili starania o twój powrót, niechże więc spełni się cały kres naszej goryczy, (przesuwając ręką po ubraniu, znajduje liść jesienny, który wicher mu na szaty rzucił). Lora... patrz... co to?

Lora (zbliżając się).
To jeden z liści jesiennych ojcze! Gdy drzwi otworzyłam — wicher go do ciebie zaniósł...

Nowowiejski (gładząc liść drżącemi rękami).
Liść... liść z Horodyskich drzew! Lora, weź ten