Przejdź do zawartości

Strona:Gabriela Zapolska - Jesiennym wieczorem.djvu/33

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Lora (podchodzi ku niemu).
Pozwól ojcze, odsunę cię trochę. (Odsuwa krzesło z Nowowiejskim tak, że jest frontem do publiczności).

Nowowiejski (nie zadowolony).
Dlaczego to robisz... są na to ludzie... należy zadzwonić!

Lora.
Jeszcze tylko ekranem ogień zasłonię!

Nowowiejski.
Nie trzeba, ta strona ciała drętwieje mi zawsze — niech się trochę ogrzeje (siedzi nieruchomo, potem usypia).
I sam jestem... sam... gaśnie ród... gaśnie ród...

(Lora stoi chwilę oparta o kominek i wsłuchuje się w ciężki oddech starca. Świst wichru wzmaga się — słychać trzask łamiących się gałęzi. — Dziesiąta bije. — Lora odrywa się od kominka, bierze kwiaty i cicho idzie ku drzwiom ogrodowym. W chwili gdy je otwiera, gwałtowny wicher wrzuca do wnętrza pokoju całą masę zżółkłych liści. Równocześnie słychać trzask walącego się krzyża. Lora osypana liśćmi pada na klęczki. Nowowiejski budzi się i podnosi na krześle — z wysiłkiem.

Nowowiejski.
Co to jest? co się dzieje?