Przejdź do zawartości

Strona:Gabriela Zapolska - Jesiennym wieczorem.djvu/32

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Nowowiejski.
Drogi mój synu Stanisławie! Z błogosławieństwem Bożem posyłam ci tych słów kilka. — Nie trwoż się, że znów używam cudzej ręki, lecz jest to więcej z lenistwa, niż z potrzeby. Wzrok mój poprawia się z dniem każdym, i dziś żyję tylko nadzieją, że cię ujrzę i widzieć będę tak, jak dawniej...
(po chwili). Sądzę, że mi Bóg to kłamstwo odpuści. Pocóż mam go nękać jeszcze więcej. Co — Lora? prawda? jak sądzisz, Bóg takie kłamstwa odpuści?

Lora.
Jestem pewną, że tak, ojcze.

Nowowiejski.
Pisz dalej! — Dobiegły mnie wieści, iż tam na wygnaniu dzieją się dziwne rzeczy. — Słyszałem jakoby książę Włodzimierz i Karol Poddębski wzięli się do handlu i otworzyli sklep. Napisz mi, czy to być może, bo ja temu nie wierzę. — W każdym razie sądzę, że ty nie zapomnisz, co jesteś winien mnie i tradycyi... swego... rodu... raz ci przebaczyłem...
(zwraca się ku Lorze). Nie — to już przekreśl...
(zaczyna mówić sennym, powolnym głosem). Gorąco od kominka, usypia mnie.