Przejdź do zawartości

Strona:Gabriela Zapolska - Jesiennym wieczorem.djvu/29

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Nowowiejski.
Czytaj, tylko powoli, niech każde słowo rozważę.

(Opiera głowę o fotel i przymyka oczy).

Lora.
Ojcze mój ukochany! — A więc stało się! — wypuścili mnie, jestem wolny o ile to wolnością nazwać można. Lecz pomyśl — dla mnie, który skuty i osadzony we wspólnej kaźni zmieniałem tylko miejsce pobytu po to, aby iść do kopalni, i tam całe dnie przykuty znów do taczki pracować w jarzmie, ta chwila, gdy wypuszczono mnie po za drzwi turmy — była jedną z najrozkoszniejszych chwil w życiu. — I nie mogłem się napatrzeć słońcu, bo przywykłem widzieć to słońce albo przez kratę kaźni, albo już myśleć tylko o niem w czarnych podziemiach kopalni.

Nowowiejski (cicho).
Ja także słońca nie widzę! Czytaj, czytaj dalej!

Lora (z wysiłkiem).
A gdy później kibitka uniosła mnie w pole do miejsca, które mi było na posielenie przeznaczone — ja łkałem jak dziecko z radości i wyciągałem ręce, i wierzyć nie mogłem, że to ja oddycham w tej stepowej przestrzeni, po której słały się resztki traw jesiennych... I myślałem o Was, o tobie